
Pro tip. Jeżeli jesteś kobietą i pierwszego dnia w nowej firmie nie wyobrażałaś sobie, że mogłabyś kiedykolwiek założyć do pracy ulubiony, znoszony, szary sweter. A dziś rano ubierając go zastanawiasz się czy koledzy zauważą musztardową plamę z wczorajszego lunchu, to zmień posadę. Serio. Bo nawet jeżeli twoja praca jest pełna wyzwań, to piastowane przez Ciebie stanowisko jest wciąż poniżej Twoich oczekiwań i możliwości.
Mówią, że z kim się zadajesz, takim się stajesz. Zatem po pięciu latach pracy w korpo, w typowo męskiej branży, na typowo męskim stanowisku, stałam się facetem. I choć, ze względu na moją budowę, nigdy nie będę wyglądała jak chłopczyca, to od pewnego czasu, będąc w pracy, miałam wrażenie, że kobiecości było we mnie tyle co w radzieckim lodołamaczu. Dress code nas nie obowiązywał, więc dżinsy i T-shirt to był mój typowy strój dzienny. Jako inżynier w zakładzie produkcyjnym, na co dzień miałam do czynienia z narzędziami i maszynami. Dlatego moje ciuchy musiały być, przede wszystkim, praktyczne. Ponadto niezbyt uśmiechała mi się wizja ubrudzenia smarem sukienki za parę stów, a robocze buciory ochronne – tak szerokie, że mogłabym włożyć do jednego obie stopy – nie wyglądały najlepiej połączone w stylówce z kiecką. Założenie ich z samego rana odejmowało sto punktów do kobiecości. Dzięki kumulacji wszystkich powyższych czynników, na co dzień prezentowałam się jak 90% mojego działu – jak facet.
Były w tej firmie również takie miejsca, gdzie kobiety wyglądały zupełnie inaczej. Współpraca w multidyscyplinarnym zespole wymuszała na mnie konieczność udawania się tam raz na jakiś czas. Tuż przed naciśnięciem klamki u drzwi owych biur, nienawidziłam mojego T-shiru i trepów, bardziej niż Kargul Pawlaka. Jak ja tym dziewczynom zazdrościłam, tego że mogły pracować cały dzień bez zdejmowania szpilek. Tego, że w ich przypadku spódnica nie była wyrazem ekstrawagancji, lecz przeciwnie, zdawała się być ubiorem na miejscu. Tam zapach estrogenu mieszał się z wonią francuskich perfum. Paznokci nie zdobił smar, ale manicure hybrydowy w kolorze fuksji lub soczystej czerwieni. Biżuteria, makijaż, feria barw. One wszystkie takie piękne, eleganckie, kobiece. A wśród nich Ona. Pamiętam jedno ze spotkań z moim klientem, reprezentowanym również przez kobietę. Osoba ta miała jakieś zastrzeżenia do sposobu zarządzania w naszej firmie. Był to powód, dla którego na spotkanie zaproszono również Ją. Weszła do konferencyjnej ostatnia, taszcząc ze sobą cały ten swój porfesjonalizm i klasę. Widząc to, dziewczyna po drugiej stronie stołu zrozumiała, że niczego nie wskóra. Na początku chciała jezcze zaatakować, ale to nie była najlepsza taktyka. Została zdeklasowana w dwóch zdaniach. Ich krótka rozmowa przypominała starcie Leny Dunham i Grace Kelly. Ja byłam gdzieś po środku. W każdym razie, nikt nigdy nie porównał mnie do żadnej księżnej. Nawet do Sarah Ferguson.
A poźniej przeniosłam sie do Belgradu i tutaj wszędzie czuję się jak w sfeminizowanych biurach tamtej fabryki. Kobiety w tym mieście są niesamowite! (Nie tylko dlatego, że nie noszą staników). Nie wiem jak one to robią, ale wszystkie wyglądają jakby właśnie skończyły kręcić nowy odcinek „Seksu w wielkim mieście”. Po bułki wychodzą w lepszym outficie niż ja na randkę. Ich włosy wyglądają jakby dopiero co wyszły od fryzjera, a makijaż jakby były przygotowane do sesji na okładkę Vogue’a. Są szczupłe i wysportowane. Świetnie wyglądają zarówno w dresie, jak i w sukience od projektanta. A wśród nich błąkam się ja. Uboga krewna w odwiecznych dżinsach i mokasynach (choć to naprawdę ładne mokasyny są).
Nie mogłam tak dalej żyć! Postanowiłam, że czas to zmienić! Belgrad sprawił, że po paru latach posuchy zaczęłam wciskać się w kiecki i zakładać szpilki. Belgrad przypomniał mi jak przyjemnie łechce próżność wzrok nieznajomego faceta który mimowolnie ogląda się za mną na ulicy i że jeszcze fajniej jest, kiedy moim butom czy torebce przygląda się nieznajoma elegancka kobieta. Ostatnio, gdy przyjechałam na kilka dni do domu rodziców usłyszałam od kogoś, że wypiękniałam. Nie sądzę by tak było. Po prostu czerpię inspirację z ulic Belgradu. A one kwitną. Nawet jesienią!
Cóż, w następnym tygodniu sprawdzę czy wszystko co piszesz będzie zgodne z rzeczywistością. Poza tym pamietam dobrze te chwile kiedy to Ty robiłaś wrażenie na innych zupełnie jakie opisujesz 🤪TK
PolubieniePolubione przez 1 osoba