Ludzi bardzo zamożnych można podzielić na dwie grupy: bogaci od pokoleń oraz nuworysze. I ci drudzy czają się w Belgradzie za każdym rogiem. Po wojnie kto sprytniejszy założył intratny biznes, zarobił na nim kupę kasy i dziś może cieszyć się pełnym portfelem. Nuworysze są ulubionym rodzajem konsumentów marek luksusowych, ponieważ zakupy w słynnym butiku robią osobom aspirującym do grupy bogatych dobrze na ego. Dlatego gotowi są wydać na nie więcej niż powinni. Prawdziwie zamożni ludzie kupią sneakersy raczej w Nike niż u Balenciagi. Dlaczego? Bo oni ani sobie, ani nikomu innemu niczego udowadniać nie muszą.
W Belgradzie wszystko ma metkę. Jak jest ona oryginalna to fajnie, jak nie, to nie szkodzi. Wszakże każdy z nas ma jakieś wady. Jeszcze nigdzie nie widziałam tylu Hermès Birkin co na ulicach tego miasta. Odpowiedzcie sobie same, ile z nich mogło być oryginałem skoro nowy egzemplarz kosztuje ponad 6000€ (słownie: sześć tysięcy), a średnia krajowa płaca w Serbii wynosi około 500€ (słownie: pięćset)? Okazuje się, że jeszcze zupełnie niedawno problemowi braku gotówki udawało się w prosty sposób zaradzić poprzez kupno torebki… na raty. Kiedy w latach 90-tych polskie kobiety na raty wyposażały kuchnię lub pralnię, Serbki brały pożyczki na torebkę. 5 lat kredytu – zaciągniętego zapewne w tajemnicy przed mężem, bo który rozsądny facet (nie-gej) pozwoli kobiecie zadłużyć się by kupić element garderoby, który z powodzeniem można zastąpić tańszym odpowiednikiem? – i torebka z najsłynniejszym monogramem świata kupiona. Zazdrość koleżanek, dozgonna i ponadczasowa – za to nie zapłacisz kartą Master Card!
Choć zapotrzebowanie na metki jest tutaj ogromne, to nie znajdziesz w Belgradzie butików topowych domów mody. Zapewne dlatego, że mimo szczerych chęci, bardzo niewielu mieszkańców miasta stać na to by pozwolić sobie na ubrania od projektantów. No chyba, że artystów autochtonicznych. Dlatego właśnie, jak grzyby po deszczu rosną tutaj butiki rodzimych, garażowych designerów, produkujących ciuchy unikatowe i drogie. Jakiś czas temu skuszona sukienką z wystawy weszłam do jednego takich przybytków. Przymierzyłam fatałaszek a później spojrzałam na metkę. 200€ za kawałek poliestru o bardzo niepochlebnej dla mojej sylwetki formie. No nie byłam skłonna tyle nań wydać. Zapytana przez twórczynię projektu o moje spostrzeżenia odpowiedziałam, że uważam, iż sukienka nie jest warta swojej ceny. Kreatorka wydęła wargi i zmierzyła mnie krwiożerczym spojrzeniem. Atelier świetnie sobie radzi, więc cieszy się zapewne sporym zainteresowaniem Belgradzkiej klienteli.
Wychodząc na przeciw pragnieniom klientów, serbscy przedsiębiorcy znaleźli sposób na to by sprzedać rodakom odrobinę luksusu, albo przynajmniej jego imitacji. Serbia jest rajem dla producentów podróbek. W Belgradzie w wielu sklepach obuwniczych można natknąć się na „inspirowane” modelami od projektantów okazy za kwotę dziesięciokrotnie niższą niż pierwowzór. Owszem nie znajduje się na nich logo sławnej marki, ale „inspirowany” model albo dołączony do niego gadżet, na przykład w postaci metalowej pszczółki z kamieniami i emalią, są na tyle podobne do swojego drogiego wzorca, że niejedna koleżanka w pracy dałby się nabrać. Nie wspominając o tym, że co druga para ma tutaj czerwoną podeszwę. Buty są przy tym skórzane, wygodne i na pewno posłużą właścicielkom na lata. Pomijając oczywiście okazy z metką projektanta, które są tak tandetne, że ich widok przyprawia o zawrót głowy!


Całkiem niedaleko głównego węzła komunikacyjnego miasta w okolicy placu Slavia znajduje się mały vintage shop z markową odzieżą z najwyższej półki. Można tam znaleźć używane okulary przeciwsłoneczne od Prady, shoppery Louis Vuitton Neverfull Damier Azur za jakieś 600€, jedwabne szaliki od Hermesa za około 200€ czy klasyczną pikowaną torebkę od Chanel za 3000€. I są to kwoty raczej niewygórowane, bo odpowiadają mniej więcej połowie rzeczywistej ceny nowego produktu. Pod warunkiem, że jest on oryginalny! Wzięłam pod lupę na przykład portfel Hermès Dogon za 300€. Dobra cena, zważywszy na to, że oryginał kosztuje ponad 2 tys. dolarów amerykańskich (co osobiście uważam za kiepski żart). Tak się składa, że miałam możliwość porównania modelu w sklepie i oryginału. Różnice były tak małe (wielkość czcionki napisów, inny rozmiar portfeli, brak wytłoczeń w wewnętrznej kieszeni podróbki), że bez konfrontacji obu wersji w tym samym czasie, można było się łatwo pomylić. Imitacja była bardzo porządnie wykonana. Tajemniczości dodaje lumpeksowemu biznesowi fakt, że w sklepie nie znajdziemy kasy fiskalnej, ani żadnej oficjalnej metki, a ceny podaje z głowy klientom sama właścicielka. Osobliwe, nieprawdaż?
A co Wy myślicie o podróbkach? Szczyt zaradności czy szczyt wiochy? Jestem bardzo ciekawa Waszych komentarzy!
Podróbka kupiona świadomie to duża wiocha. Nieświadomie tez wioska, ale mniejsza 😉
PolubieniePolubione przez 1 osoba
Dobrze powiedziane! A szczytem wioski jest kupiona świadomie podróbka z ogromnym logo!
PolubieniePolubienie
Oj tak ! Albo celowe i swiadome poszukiwanie podróbki tak jak bo to ze słynnymi torbami Louis Vuitton (chodziły po kilkaset złotych, mialy nawet podrobiony certyfikat itd.).
PolubieniePolubione przez 1 osoba
Diabel tkwi w szczegółach 😉
PolubieniePolubienie