
Jest czwarta rano. Idę w dół ulicy. Rześkie powietrze napełnia moje płuca tlenem przy każdym oddechu. Wdycham je chciwie. Chcę zapamiętać jego gorzkawy smak, przywodzący na myśl wiele lepszych i gorszych wspomnień. Miasto jest ciche jak nigdy dotąd. Słyszę dźwięki moich kroków odbijające się od ścian kamienic wyrastających po obu stronach wąskiej jak szara wstążka uliczki. Na Resavskiej, zwykle ruchliwej i gwarnej, przechodzę przez pasy bez oglądania się w prawo i w lewo. Podnoszę wieko kontenera na śmieci. Nawet nie wiedziałam, że wydaje ono dźwięk. W codziennym szumie przejeżdżających tędy pojazdów nie sposób go usłyszeć. Trzaśnięcie klapy wydaje się być teraz tak głośne, iż przez chwilę mam pewność, że obudziłam mieszkańców okolicznych budynków. To wrażenie jest jednak mylne, nikt nawet owego dźwięku nie usłyszał. Uświadamiam sobie, że wyjadę z miasta niezauważona. Mam w ustach gorzki smak zawodu, a możne to tylko powietrze? Wracam.

Wsiadam do taksówki. Kot jest zdenerwowany. Nie podoba mu się to, że musi siedzieć w transporterze. Biedak nie jest świadomy tego, że najgorsze jest dopiero przed nim. Miauczy cichutko na kolanach swojego pana. On też jest poddenerwowany. Nie dziwię mu się, zostawia tutaj sporą część swojego życia. Myśli, że nie widzę jego nostalgii. Kładę mu rękę na dłoń. Nie patrzy w moją stronę. Żegna się z miastem. Ruszamy.

Gdzieś po drodze miga mi przed oczyma kopuła cerkwi świętego Sawy. Najlepiej wygląda nocą. Jak całe miasto zresztą. Jego surowe piękno potęguje się gdy promienie słońca są już schowane za horyzontem. Jedziemy.


Pomiędzy Starym i Nowym Dvorem zaczynam zastanawiać się co sama czuję. To nie smutek, nie nostalgia, nie ulga, nawet nie radość. W głowie mam pustkę. W sercu też. Nie czuję nic. Przejeżdżamy po jednym z wielu mostów nad Sawą, mijamy Nowy Belgrad i wciąż nie ma we mnie emocji. Żadnych, ni pozytywnych ni negatywnych. Zostawiam za sobą ludzi, których będę zawsze pamiętać. Zapach lipy w łazience. Smak ajvaru. Miękkość dywanu pod stołem w jadalni. Śpiewy kibiców Partizana. Dźwięki cieszącego się życiem miasta. Zastanawiam się czy je zmieniłam, czy pozostanie w nim jakiś mój ślad. Wszak stoi nieprzerwanie od tysięcy lat i pewnie nawet nie zauważyło, że stałam się jego częścią. Ale Belgrad zmienił mnie. Zmienił moje życie. Wysiadamy.

Wchodzimy do terminala. Kot miauczy coraz głośniej. Tutaj, w bramce A3 kończy się moja przygoda z Belgradem. Jeszcze nie wiem czy na zawsze.

